Zapewne każdy z nas, w dzieciństwie miał najlepszego przyjaciela. Osobę, z którą mogliśmy się pośmiać, wyżalić się jej z wielkich wtedy problemów i po prostu mieć w niej oparcie. Niestety w większości przypadków, przyjaźnie które zaczęły kiełkować we wczesnym dzieciństwie potem się rozwiewają i pozostają po nich tylko piękne wspomnienia.
Ale nie tutaj - poznajcie Rosie i Aleksa najlepszych przyjaciół na śmierć i życie.
Bohaterów książki Cecilii Ahern, poznajemy niedługo przed siódmymi urodzinami tytułowej bohaterki. Dziewczynka i chłopczyk są najlepszymi przyjaciółmi odkąd pamiętają i zarzekają się, że będą nimi zawsze. Sprawy jednak trochę się komplikują, kiedy parę lat później, chłopak wyjeżdża, i nie może codziennie widywać się z Rosie. Choć nie mogą się już spotykać, ich relacje się nie zmieniają.
Rosie i Alex na pierwszy rzut oka, obalają mit o tym, że przyjaźń męsko-damska nie istnieje....Ale czy napewno?
Tej dwójce nie da się nie kibicować, jednak wszystko bardzo utrudnia fakt, że nasi bohaterowie mieliby złoto, na olimpiadzie w ukrywaniu uczuć. Za każdym razem, kiedy czytelnik ma wrażenie, że wszystko schodzi na dobre tory, jakieś wydarzenie z powrotem pcha nas do punktu wyjścia.
"Love, Rosie" obfituje we wzruszające, zabawne oraz smutne wydarzenia. To taka słodko-kwaśno-gorzka opowieść o przyjaźni, marzeniach i wiary we własne siły.
Jest to książka w formie epiostolarnej, a składają się na nią tysiące maily, sms, listy i inne formy pisemnej komunikacji.
W "Love Rosie" lub inaczej "Na końcu tęczy" znalazłam mnóstwo cytatów, które z pewnością mogą robić za motto.
"Chwytamy w ciągu dnia kilka minut przerwy na kawę, a potem czym prędzej biegniemy do biurek, spoglądamy na zegar, żyjemy od jednej wizyty do drugiej. Mimo to, nasz czas kiedyś się kończy i w głębi duszy zastanawiamy się czy dobrze przeżyliśmy te wszystkie sekundy, minuty, godziny, dni, tygodnie,miesiące, lata i dekady"
Tą książkę polecam naprawdę każdemu! Nie ważne, czy jest się nastolatkiem, czy dorosłym- ta książka uczy i bawi w każdym wieku.
Pozdrawiam i cudnie spędzonego weekendu życzę!
Zaczytana
Ah widze zes swiezynka jak ja :3 Trzeba sie wspierac zwlaszcza ze naprawdę dobrze piszesz :) Podoba mi sie recenzja. Nawet nie wiem keidy skonczylam - tak trzymac!!! Kolejnym razem rpzekonuje sie ze naprawde powinnam w koncu po nia siegnac! Musze sie w bibliotece na nia zapisac :3 zwlaszcza ze powiesci epistolarne min ie straszne, po werterze wszystko jest proste hihi czekam an kolejny wpis :)
OdpowiedzUsuńproponuje dodac obserwawtorow google lub blogera - bedziemy na biezaco wtedy :3
UsuńCzytałam ją kiedy była jeszcze pod tytułem "Na końcu tęczy". Urzekła mnie,wzruszyła i rozbawiła :) muszę do nie powrócić :)
OdpowiedzUsuńA mi nie do końca przypadła do gustu... Całe 510 stron się mijali o krok, aby na ostatniej w końcu być razem. Dostawałam szału, gdy czytałam i koniec końców zajęło mi to... kilka ładnych miesięcy. Ale cóż, zapraszam do przeczytania recenzji na recenzje-koneko.blogspot.com :)
OdpowiedzUsuńCzytałam ja pod starym tytułem i to najlepsza książka opisująca zgubne relacje pomiędzy ludźmi którzy tak naprawdę się kochają :)
OdpowiedzUsuń